Jeśli kiedyś zdarzy się
Że usiądę przed swym domem
W twarde ręce wezmę lipy pień
I wyrzeźbię sobie żonę.
Nie za młodą, nie za starą
Nie za dużą i za małą
Nie za szybką i za wolną
Taką moją, taką zwykłą.
O spojrzeniu jak to niebo
Co się w tym odbija stawie
A nad stawem zawieszonej
Łzy Anielskiej, gdy świtanie.
Co ma ręce delikatne
dłonie smukłe, palce długie
i oplata tymi dłońmi
moje ręce twarde, brudne.
I porankiem tak radośni
zapatrzeni tylko w siebie
wybiegniemy na polanę
w rosie umyć nocy cienie.
A wieczorem w buków ciszy
zapleciemy palców końce
i pójdziemy po księżyca
srebrnej gwiezdnej dzikiej łące.