Kiedy śmierć wypełznie za zakrętu
warkotem poniesie się poprzez las,
ślepiami oznaczy krętą drogę.
Stanę prosto, spojrzę w otchłani oczy,
by umrzeć stojąc bez cienia trwogi.
I smutnie spojrzy w moje oczy,
i dreszcz poczuję w kręgach swych.
Ręka z kosą jej podskoczy.
O włos świst kosy ominie mnie.
I krwią swą zbroczę tartan drogi,
kości poczują złowrogi chrzęst.
Serce przez gardło prawie wyskoczy,
lecz życie w środku zatrzyma się.
Nie pisana mi jeszcze ta droga,
odjechała warkocząc przez mroki śmierć,
lecz niech zostanie w niej trwoga,
bo kiedyś znowu spotkamy się.
A wtedy jak zawsze:
umrę stojąc bez cienia trwogi,
do końca patrząc w ślepia te.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz