niedziela, 13 marca 2016

Epizod II Nadzieja




Z dedykacją dla jednego takiego Duszka ;-)


W nocy był  ruch. Wstawili pojemnik, a w nim kota. Nie było go widać, ale  czułem jego strach i przerażenie – jakże to znam. Siedział tak do rana, przerażony, wystraszony, w obcym miejscu, w klatce.
Rano przeniesiono go do klatki obok. Zerknąłem na niego jednym okiem z ukrycia. Siedział bez ruchu z szeroko otwartymi oczami, a spojrzenie miał tak puste, obojętne. Jego oczy nie wyrażały niczego. A kot to był czarny i wielki.
Później, znacznie później, zaczął dochodzić do mych uszu niski, mruczący głos, jednostajny, monotonny, wszechobecny.
Nie zwracałem na to uwagi, ale w nocy miałem już dość. Przysiadłem przy kracie na wprost nowego i patrzyłem. Te jego oczy nie były puste, były nieobecne, a z gardła dochodził głos, jak by śpiewał, właśnie śpiewał, tak jak koty potrafią najlepiej.
Ja nie zaśpiewam, ale brzmiało to mniej więcej tak:

Koty mają zmartwienia
Problemy nie do zniesienia
Z niezrobionym czesaniem
Z porannym wstawaniem

A mnie martwi, że nic nie wie, o nie
O tym, co w schronisku dzieje się
Ona o mnie nie wie nic i tak
Pozostanie, bo tu właśnie jest tak 

Wszyscy mamy pragnienia
Wspomnienia do zapomnienia
Domki do wymarzenia
To ukryte pragnienia

A mnie martwi czarna z VIII „b”
Teraz wiem, że ona przyjdzie po mnie
Świat rozbłyśnie wtedy tęczą barw
Jej kolana, dotyk – cały mój świat
.

Najpiękniejsza czarna jest obok mnie
Wypłowiały zdjęcia z tamtych lat
Choć nie zawsze było jak w pięknym śnie
Dawnych zmartwień nie żałuję, o nie…*


Głupie, jakże to głupie. Cały czas on tak śpiewał. Dni mijały, brzmiały obce głosy, a on nadal śpiewał. Nawet nie jadł. Nikł, w oczach gasł, ale śpiewał o tej swojej czarnej. Ale czy można żyć nadzieją?
Któregoś dnia zajrzała Szczebiocząca najpierw do mnie, ale jak dostrzegła Czarnego, zaraz te swoje: „Kocio, jaki piękny Kocio” i łapsk go  karmić tymi smakołykami, a ja?
Czarny śpiewał, a dziewczyna nic nie rozumiała, tylko w krzyk: „O, jaki gadułka, jaka fajna gadułka”.
Aż pewnego dnia, pamiętam, padał deszcz, weszła Ona. Była czarna, znaczy futerko miała czarne i mokre. Cisza się zrobiła taka, że słychać było anioły na zewnątrz, a ona stała. Sąsiad umilkł, powoli podeszła do nas. Zamarłem, ale nie patrzyła na mnie. To trwało wieczność. Czarny patrzył w dół, ona na niego. Powoli przysunęła pyszczek do klatki i cichutko, drżącym głosem powiedziała: – Miś? I już wyraźniej: – Czarny Miś? A on jak za dotykiem anioła podniósł łeb, zaczął prostować grzbiet, a jego sierść zaczęła nabierać blasku. I patrząc Jej w oczy, powiedział: Czarny Miś!. Nie wiem, co Ona zrozumiała, ale jak porwała go z tej klatki, to już nie oddała, a on śpiewał:


A mnie martwi czarna z VIII „b”
Teraz wiem, że ona przyjdzie po mnie
Świat rozbłyśnie wtedy tęczą barw
Jej kolana, dotyk – cały mój świat

Mam nadzieję, że jest szczęśliwy, do schroniska już nie wrócił, mruczy gdzieś tam tej swojej czarnej piosenkę, którą tylko on rozumie, a Ona słucha sercem.


*Tekst po przeróbkach: Marek Andrzejewski „Czarna z VIII b”

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz