piątek, 25 marca 2016

Epizod IV  „Wolny?”




Dzień zaczął się  tak dziwnie. Coś wisiało w powietrzu. Nawet słońce wstawało powoli.
W nocy przywieźli kogoś nowego. Gdzieś tam miauczał samotny. Jak wchodziła pani opiekunka, też jakiegoś przyniosła. Ten dla odmiany był cichy i przerażony.
Tak  wychodziło, że dzisiaj jest ten dzień, kiedy przychodzą te panie, które nas miziają, choć raczej miziają tych nowych, a o nas, kotach, które tu są, już nie pamiętają.
I faktycznie. Już po śniadanku nagle otworzyły się drzwi i wpadły chyba ze trzy szczebioczące i wołające: „O, jaki ładny kocio”. I zaczął się kocioł. Coś mi mówiło, że jutro będzie inne.
Tradycyjnie najpierw rozbiegły się po kociarni, szukając nowych. Wyciągały z klatek, miziały, karmiły i robiły fotki. Po prostu w każdy możliwy sposób męczyły te biedne istoty, choć niektóre, nie powiem, wyglądały na zadowolone.
Jak „skończyły” im się nowe, to Szczebiocąca podeszła do mojej klatki i otworzyła ją. Miała tę samą rybkę co wtedy i tak samo powiedziała: Jaki piękny kocio, jedz rybkę, dobra rybka, kochany Modi.
Jakoś mnie to rozczuliło. Spojrzałem w te jej niebieskie oczy i zobaczyłem w nich dobroć. Nagły krzyk: – Dziewczyny, ratunku, kot uciekaaa… przerwał tę magiczną chwilę.
Szczebiocząca zerwała się na równe nogi, trzasnęła drzwiczkami i popędziła na ratunek, a ja jak zahipnotyzowany patrzyłem, jak drzwiczki z lekkim skrzypieniem powoli  otwierają się  na całą szerokość.
Wyjść czy nie wyjść? Co tam jest? Niby to widzę codziennie, ale jak tam jest, to zupełnie nie wiem. Powoli zbliżyłem się do wyjścia i nieco przestraszony popatrzyłem na to, co jest po drugiej stronie siatki.
Podjęcie decyzji przyspieszyło pojawienie się Szczebioczącej, która wyraźnie zmierzała w moją stronę. Jej krzyk: – O, nie! – spowodował, że wystrzeliłem jak z procy na podłogę. Skręt w prawo i dałem nura pod regał.

– Modiii… Stójjj…– wołała z płaczem w głosie – O nieee…

Pod regałem było pełno kurzu i pachniało tak dziwnie. Starością? Ale nie było wygodnie, wyszedłem z drugiej strony i wspiąłem się na górę, a tam były kołdry i poduchy. W sam raz dla kota. Od dzisiaj będzie to moje królestwo.
Ale na razie byłem poszukiwanym uciekinierem, i to poszukiwanym przez kilka osób. Zaglądali pod regały, przesuwali klatki, wołali, ale po pewnym czasie została tylko Szczebiocząca, która na kolanach łaziła po podłodze, wołając:  Modi, koteczku, chodź do mnie!
Z góry był to nawet zabawny widok.
W końcu wszyscy poszli i zostałem sam. Zupełnie sam, bez klatki, bez miski, zdany na siebie, choć ta wolność miała tylko kilka metrów więcej.

Tak zaczyna się prawdziwa opowieść o wolnym kocie żyjącym w niewoli.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz